Andrzej Szostek MIC                                                   Lublin, 22 III 2000

 

WOLNOŚĆ WYBORU

                                    Wystąpienie w ramach Ogólnopolskiej Konferencji

                                        Młodzież  wobec wyzwań polityki prorodzinnej

                                                   Pałac Kultury i Nauki w Warszawie

                                                                   22 marca 2000

 

            Żyje się raz - śpiewała przed laty Sława Przybylska. Piosenka była, jak większość piosenek, o miłości, ale refren zaczynał się od tych właśnie słów, w których pobrzmiewa echo Horacego Carpe diem, używaj dnia, bierz z życia ile możesz, bo tej szansy, którą “dziś” niesie, jutro już mieć nie będziesz. Raz się żyje!

Ale hasło to, gdy mu się bliżej przyjrzeć, zawiera coś więcej, niż tylko wezwanie do korzystania pełną piersi, aż do zachłyśnięcia się, z tych cudownych doznań, które zwłaszcza w młodości tak są szeroko dostępne i tak wiele przynoszą satysfakcji. “Żyje się raz” znaczy bowiem w istocie: “Masz tylko jedno życie. życie, które możesz wygrać albo przegrać. Jeśli przeżyjesz je głupio, to będzie to strata nie do odrobienia. Powtórki nie będzie. żyje się raz”. Wymowa pobrzmiewającego hedonizmem wołania carpe diem jest więc w gruncie rzeczy dość markotna: “Bierz z życia, co się da, bo mija ono szybko i ani się spostrzeżesz, gdy posiwiejesz i tylko żal ci będzie, żeś nie skorzystał z tych przyjemności, które kiedyś były ci dostępne”.

            Szkopuł w tym jednak, że wszystkiego wybrać się nie da. Wybór jednych dóbr oznacza rezygnację z innych. Kto chce osiągnąć znaczące wyniki w jakiejś dziedzinie sportu, ten musi sporo czasu poświęcić na treningi, odmawiać sobie wielu szkodzących jego kondycji przyjemności, sucha trenera. Maturzysta może się jaki czas bawić myślą, co by to mógł studiować, w końcu jednak jakiś kierunek wybrać musi, a to oznacza rezygnację z innych dziedzin wiedzy, które też przecież mogą go interesować. Małżonkowie, jak powiadamy, zawierają związek małżeński i jest to określenie trafne: wiążą się bowiem ze sobą, wyłączając tym samym wszystkich innych kandydatów na mężów lub żony, tylko w ten sposób bowiem stają się za siebie odpowiedzialni, budują wspólny dom do którego będą wprawdzie innych zapraszać, ale który będzie ich domem: ich i ich dzieci.

            Będzie - albo nie będzie. mało to nieudanych związków małżeńskich , pomyłek w wyborze kierunku studiów, przykładów nierozsądnego oddania się jakiej pasji (na przykład sportowej), czego efektem bywa uszczerbek na zdrowiu i zaprzepaszczenie kariery zawodowej? Jeśli wybór, rzutujący na całą przyszłość, nie ma być krótkowzroczną ucieczką w łatwe, ale nietrwałe dobra, jeśli wskutek bezmyślnego, pośpiesznego łapania doraźnych przyjemności nie ma prowadzić do pomyłek lub zgoła porażki życiowej, to musi być przemyślany. Żyje się raz... Namysł nad tym, czym jest wolny wybór i jak go mądrze dokonać, będzie przedmiotem dalszych moich rozważań. nie obiecuję, rzecz jasna, takich rewelacji, które zabezpieczą nas wszystkich przed głupim i szkodliwym wykorzystaniem wolności, tak zarozumiały nie jestem. Byłbym szczęśliwy, gdyby udało mi się przekonać Szanowne Audytorium, że na ten temat warto myśleć, że warto do tego tematu wracać i podejmować go tak uczciwie i rzetelnie, jak na to zasługuje. Przedstawię swój wywód w sekwencji pięciu tez, z których ostatnia wyraźnie wiązać się będzie z tematem całej Konferencji, ale zapewniam Was, że o relacji pomiędzy wolnością a miłością mówić będę nie “na zamówienie” Organizatorów tejże Konferencji, ale dlatego, że tak właśnie rozumiem wolność i wolny wybór.       1. Wybieram zawsze dobro.

            Oto pierwsza teza, której warto się przyjrzeć. Tak jest skonstruowana wola człowieka, w taki sposób angażuje się człowiek w jakikolwiek wybór. Widać to szczególnie wyraźnie wtedy, gdy się waham: z jednej strony mam ochotę obejrzeć kryminał z serii “Colombo”, z drugiej żal mi zrezygnować z brydża, na który zapraszają mnie przyjaciele. Żal mi stracić i jedno, i drugie, próbuję osiągnąć “dwa w jednym”, np. nagrywając film i idąc na brydża, albo namawiając przyjaciół, żeby termin gry nieco przesunąć. Nieważne czy mi się to uda, nieważne na co się w końcu zdecydowałem. Ważne, że cokolwiek wybrałem, wybrałem jako dobro, sub specie boni, jak drzewiej mówiono. Nawet, gdy dzieciak powiada: “Na złość mamie odmrożę sobie uszy”, to w tym “na złość mamie” dostrzega jakieś dobro: dziwne, przewrotne - ale dobro. Zły jest na mamę, że nie pozwala mu się bawić, tylko każe iść po chleb, wie, że mamie zależy na jego zdrowiu, więc postanawia się zemścić - i w tej zemście znajduje satysfakcję, takie właśnie dobro. nie śmiejmy się z dzieci, bo tak zwana bezinteresowna zawiść, radość z czyjejś porażki (Niemcy nazywaj j Schadenfreude) na tym przecież polega.

            Teza ta wymaga dwóch dopowiedzeń. Po pierwsze:

            1a. Żaden wybór (na tej Ziemi) nie zaspokaja  człowieka bez reszty.

Dzięki temu jesteśmy wolni i przeżywamy tę wolność jako możliwość wyboru takiego lub innego dobra. Ale skoro tak, skoro człowiek może wybrać tylko dobro, to gdyby miał do czynienia z dobrem absolutnym, wypełniającym całą “przestrzeń” dobra, to nie mógłby go nie wybrać. Oto paradoks: najpełniejszy wyraz znajduje wolność w akcie koniecznym: w akcie, którego - z racji struktury ludzkiej wolności - człowiek nie może nie dokonać. Ci, którzy wierzą w Boga jako Absolut dobra są przekonani, że stojąc w obliczu Boga wypełniającego całą “przestrzeń” dobra, człowiek nie może Go nie wybrać. To dlatego w niebie nie trzeba będzie ryglować drzwi wyjściowych:” Zbawieni nie będą w stanie nieba opuścić - i nie będzie to dowodem braku ich wolności, ale przeciwnie, jej pełni. Rodzi to pytanie, jak jest możliwe piekło - ale tę kwestię trzeba pozostawić na inną okazję. Na razie chcę zwrócić uwagę, że na tej Ziemi dlatego jesteśmy wolni, że żadne dobro nas bez reszty nie wypełnia: cokolwiek wybiorę, jest “poniżej” moich uzasadnionych aspiracji. Póki nie osiągnę trudnego dobra, które bardzo pragnę osiągnąć (np. dopóki nie dostanę się na studia), póty wydaje się ono ostatecznym celem i szczytem pragnie. Wystarczy jednak, by to marzenie się ziściło, a już widzę, że to dopiero próg, nie za kres moich dążeń. Wolny wybór człowieka dlatego bywa tak dramatyczny, że zawsze odnosi się do dobra cząstkowego, które konkuruje z innymi i nie zaspokaja bez reszty moich możliwości i pragnień. Zauważmy jednak, że tym bardziej jestem wolny, im bardziej zdecydowanie przylgnąłem do zasługującego na wybór i faktycznie wybranego dobra. Załóżmy, że chcę powierzyć czyjejś opiece dzieci na czas mej nieobecności w domu. Znajomi radzą mi: “Nie oddawaj ich pod opiekę Kowalskiej, bo ona jest nieobliczalna: niewykluczone, że zajmie się nimi troskliwiej, niż własnymi, ale może się też zdarzyć, że zupełnie o nich zapomni. Za to Lewandowskiej możesz być pewien: jeśli ona zgodzi się nimi opiekować, to na jej odpowiedzialną troskę możesz liczyć”. Która z tych pań jest bardziej wolna? Gdybym wolność sprowadzał jedynie do swobodnego wyboru: “mogę - nie muszę”, to musiałbym Kowalską uznać za bardziej wolną: jej zachowanie jest trudniejsze do przewidzenia. Zachowanie Lewandowskiej jest bardziej przewidywalne. Czy to znaczy, że jest mniej wolna, czy przeciwnie: świadczy to o większej dojrzałości jej wolności: o tym, że o jej wyborze decydują trwałe i przemyślane racje, nie zaś - jak w przypadku Kowalskiej - nieprzewidywalne kaprysy?

            Po drugie:

            1b. Nie wolno mylić grzechu z błędem.

            Błąd ma miejsce wtedy, gdy człowiek w dobrej wierze traktuje jako dobro to, co obiektywnie rzecz biorąc jest złem i przynosi szkodę w miejsce zamierzonego pożytku. Lekarz, który w najlepszej wierze źle rozpoznał chorobę (organizm ludzki pozostaje przecież wciąż tajemnicą) i przepisuje terapię, która potęguje chorobę, zamiast ją zwalczać, popełnia błąd. Złodziej natomiast, który ograbia bank (a to znaczy: ograbia także tych, którzy swe oszczędności w nim złożyli), chce wprawdzie zdobyć dobro (zgódźmy się, że pieniądze są dobrem), popełnia jednak grzech (akt moralnie zły), dokonuje bowiem czynu, o którym sam jest przekonany, że mu go nie wolno dokona, ponieważ zabiera dobro, do którego nie ma prawa (cudze pieniądze w banku), bądź też w sposób, który jest niedopuszczalny (rabunek). Człowiek jest na tyle wolny, by wybrać “dobro złe”, dobro nienależne. niełatwo to zrozumieć i wyjaśnić. Teologowie powiadają, że mamy tu do czynienia z mysterium iniquitatis, tajemnicą nieprawości.

Teza - zdawałoby się, banalna - i człowiek wybiera tylko dobro, prowadzi, jak widać, do dalszych, bynajmniej niebanalnych rozróżnień i konstatacji. Podobnie ma się rzecz z tez druga. Brzmi ona:

 

            2. Wybieram to, co jako dobro poznałem i za dobro uznałem,

co wyrażano równie piękną formułą łacińską: nihil volitum, nisi praecognitum. Z pozoru i to przekonanie nie brzmi zbyt odkrywczo, uwydatnia ono jednak doniosłą filozoficzne prawdę, że wszelki wybór ma charakter racjonalny. Oczywiście, bywa że człowiek działa spontanicznie, bez zastanowienia, dając upust swym emocjom lub upodobaniom. Co więcej, odnosimy się z sympatią do kogo, kto nagle, bez żadnej widocznej przyczyny zaczyna śpiewać, albo skakać, albo nagle przyjdzie mu do głowy, by mnie pocałować. Miłe są takie odruchy spontaniczności, zwłaszcza gdy są miłe. Zauważmy jednak: zachowania takie mają charakter prostych odruchów raczej, niż poważnych, przemyślanych decyzji, bądź też są efektem opcji wcześniej podjętych i znajdujących niejako swe przedłużenie w tym, co już bez zastanowienia czynimy. Kto spontanicznie ustępuje miejsca w autobusie starszej kobiecie, ten okazuje swą kulturę, odsłania postawę, która go do głębi charakteryzuje. Zachowanie takie nie jest efektem chwilowego nastroju. Przeciwnie, dowodzi dokonanego już gruntownego samookreślenia - i to dowodzi tym silniej, im bardziej jest ono spontaniczne, naturalne. Ów mody kulturalny człowiek nie medytuje długo widząc starszą i zmęczoną kobietę w autobusie, tylko po prostu wstaje z zajmowanego miejsca. Gdy już się wybrało określony kierunek studiów (by wróci do jednego z wcześniejszych przykładów), to decyzja ta zawiera już w sobie szereg bardziej szczegółowych aktów wyboru, takich jak chodzenie na zajęcia (przynajmniej niekiedy), zdawanie egzaminów itd. Nad tym nie musimy się już wciąż na nowo i długo zastanawiać. nie mobilizujemy co rano swej woli, by rozstrzygnąć, czy dziś będziemy myć twarz i zęby; raczej wykonujemy te czynności mechanicznie, co nie znaczy bezmyślnie: u ich spodu leży decyzja, że zachowamy jaką taką higienę osobistą. Podstawowe jednak decyzje, angażujące całość życia człowieka, kształtujące jego zasadnicze postawy bądź też wyznaczające na dłuższą metę dalszy bieg jego życia osobistego lub zawodowego - podejmowane są w oparciu o gruntowny namysł, o rozeznanie dobra, które wtedy dopiero staje się przedmiotem wyboru, gdy jako dobro zostanie poznane i uznane za godne wyboru.

Taki przemyślany wybór nie jest sprawą prostą. Jest to wybór nie tylko celu, który chcemy osiągnąć, ale i środków, które najlepiej do niego prowadzą. Czy nie tu właśnie popełniamy najwięcej błędów? “Osiołkowi w żłobie dano...” Któż nie zna tej bajki Fredry, która wykpiwa niezdecydowanie w doborze środków do wybranego celu! Ale nie mniej groźna jest skrajność przeciwna, pochopne, nie dość przemyślane działanie. Pamiętam, jak w czasie pożaru na wsi, gdy siedziałem na krytym strzechą dachu, który miałem chronić przed iskrami z płonącej w pobliżu zagrody (na szczęście wiele tych iskier na “mój” dom nie padało), obserwowałem gospodarza, który - zamiast wynosić co cenniejsze przedmioty z zagrożonego pożarem domu - dobrą godzinę uganiał się po podwórku za biednym świniakiem, zresztą bez skutku. Doceniłem wtedy rad Prof. Tadeusza Kotarbiskiego, którego zapytano - jako twórcę prakseologii, czyli nauki o sprawnym działaniu - co by zrobił, gdyby nagle w pobliżu wybuchł pożar. Kotarbiski odparł wówczas z właściwym sobie spokojem i godnością: “Najpierw bym się zastanowił”. Jeszcze bardziej szkodliwy jest niedowład rozumu na etapie wyboru samego celu działania. Kto nie potrafi sam dostrzec dobra, które wyznaczać będzie zasadniczy kierunek jego życia, ten poddaje się opiniom i wyborom innych ludzi, poddaje się manipulacji, o którą niejako sam się doprasza. Będzie powtarzał slogany o wolności, będzie manifestował swą niezależność i oryginalność w sprawach błahych, np. w ubiorze, zewnętrznym zachowaniu - ale jego myślenie będzie zniewolone. Tu trzeba niemałej odwagi, a także pokory: lepiej przyznać, że nie wiem, gdy nie wiem, niż udawać eksperta w dziedzinie, na której się nie znam. Jeśli na wystawie malarstwa będę się bał powiedzieć, co mi się rzeczywiście podoba, a co nie - i zamiast tego będę skrycie obserwował opinie uznanych autorytetów, a następnie je powtarzał udając, że są moje własne, to za jakiś czas nawet sobie nie będę umiał powiedzieć, co lubię lub cenię, a czego nie - i dlaczego. To samo dotyczy, oczywiście, opinii w sprawach naukowych, politycznych, światopoglądowych. Sapere aude: odważ się myśleć, powiada wspomniany Horacy, jak widać nie tylko do używania świata nas namawiający.

Czy należy więc w imię poszukiwania własnego sądu odrzucać wszelki autorytet? nie. Ale trzeba odróżnić posłuszeństwo rozumne od ślepego. Posłuszeństwo rozumne, racjonalne, usprawiedliwione jest, po pierwsze, racjami, dla których w ogóle kogoś uznałem za autorytet w danej dziedzinie (artystycznej, naukowej, moralnej lub jakiejkolwiek innej). Po drugie zaś zakłada, że autorytet ów odwołuje się do pewnych racji, których sam nie potrafię wprawdzie dostrzec, ale które muszę stara się odkryć i pojąć, by z czasem na własną odpowiedzialność, nie za tylko na odpowiedzialność autorytetu, kształtować swe sądy i wybory. Krótkość życia człowieka i ograniczone możliwości naszego poznania sprawiają, że nader często polegamy na opinii innych (na ich autorytecie). Póki jednak potrafimy wskazać racje, dla których kogoś za autorytet uznaliśmy oraz szukamy motywów, dla których taką właśnie opinię nasz autorytet wypowiada, póty nasze posłuszeństwo ma charakter racjonalny: nie tylko nam nie ubliża, ale wspomaga nasze rozeznanie sytuacji niezbędne dla dokonania wyboru. Gdy jednak rezygnujemy ze wskazania racji, dla których w ogóle kogoś za autorytet uznaliśmy, bądź też rezygnujemy z poszukiwania powodów, które skłaniają nasz autorytet do wyrażenia zaskakującej nas opinii, wówczas wpadamy w sidła autorytetu ślepego, urągającego naszej rozumności i czyniącego nas pionkami w cudzej grze.

Wolny wybór okazuje się więc kulminacyjnym punktem swoistego dialogu, który toczy w nas rozum i wola, przy czym pierwsze sowo w tym dialogu należy - a w każdym razie dobrze, by należało - do rozumu. Efektem tego dialogu i aktu wyboru nie jest jednak jakieś, zewnętrzne wobec podmiotu dobro. Co jest tym efektem, wskazuje teza trzecia:

 

            3. Wybór każdego dobra jest zarazem wyborem siebie samego.

            To już z pewnością nie brzmi jak banał. Wybieram przecież zawsze coś: jak rzecz lub stan rzeczy poznany i uznany za dobry, za wart wyboru. Wybieram kierunek studiów, albo - w krótszej perspektywie - film, który chcę obejrzeć, kapelusz, który mi się podoba, środek lokomocji, którym chcę dotrze do wybranego celu. To prawda. Zwróćmy jednak uwag, że każde z tych dóbr - poprzez mój akt wyboru właśnie - staje się moim dobrem, dobrem, które mnie określa i kształtuje. Przecież nie wybieram “w ogóle” kierunku studiów, ale wybieram go dla siebie: wybieram siebie jako przyszłego historyka, inżyniera lub lekarza. nie wybieram “w ogóle filmu”, ale wybieram ten, który chcę obejrzeć: wybieram więc siebie jako tego, kto będzie tym filmem ubogacony, kto będzie mądrzejszy (lub głupszy) o treści i wrażenia, które przez jego oglądanie pozna. Nawet, gdy wybieram środek lokomocji, to nie “w ogóle” tramwaj lub pociąg, ale siebie jako tego, kto szybciej lub później, taniej lub drożej, bardziej lub mniej wygodnie dotrze do wybranego miejsca - i ja będę w różnej kondycji (zdrowotnej, psychicznej, finansowej), zależnie od tego, który środek wybrałem.

            Co więcej: samo działanie człowieka - każde jego działanie - wywołuje zawsze skutki dwojakie: przechodnie i nieprzechodnie. Przechodnie to te, które “przechodzą” z podmiotu na zewnątrz. Przechodnim skutkiem pracy stolarza są stoły, krzesła i inne meble, być może także trumny, z których jedna okaże się przechowalnią dla jego ciała. Ale stolarz pracując urabia sobie ręce, nabywa wprawy w obróbce drewna, poznaje różne jego rodzaje i ich właściwości - i ta jego wiedza, umiejętności, przyzwyczajenia - to skutki nieprzechodnie: te, które w nim samym pozostają i wpływają na jego osobowe oblicze. Szczególnie ważne są przy tym te skutki, które kształtują jego moralny charakter. Stolarz robi stoły na czyje zamówienie. może tę pracę wykona solidnie, albo byle jak, punktualnie albo nie, może żądać zapłaty sprawiedliwej, albo zbyt wygórowanej. Innym przez swą uczciwość i rzetelność przynosi korzyść lub też - przez ich brak - szkodę. Ale tylko sam siebie kształtuje w wymiarze głębokim osobowym: sam staje się dobry albo zły jako człowiek.

W encyklice poświęconej pracy ludzkiej, rozpoczynającej się od słów Laborem exercens, papież Jan Paweł II przypomina, że skutki nieprzechodnie są ważniejsze, niż przechodnie. Doktryna ta ma znaczenie praktyczne: chodzi o to, by warunki pracy nie utrudniały samorealizacji człowieka, by nie zosta on sprowadzony do roli trybiku w maszynie skonstruowanej według kryteriów ekonomicznych, biorących pod uwag wyłącznie jako i cen produktu. Ale także poza kontekstem pracy zarobkowej zasada prymatu skutków nieprzechodnich nad przechodnimi zachowuje ważność. Skoro w każdym wolnym akcie wyboru człowiek koniec koców wybiera siebie, to jego dobro musi stanowi zasadnicze kryterium moralnej wartości tego, co stanowi przedmiot jego wyboru. I tak dochodzimy do kolejnej, czwartej już tezy. Brzmi ona:

 

            4. Kryterium wartości wyboru jest natura ludzka.

            Inaczej mówiąc: człowiek winien pozna samego siebie i wybiera dobro które jemu odpowiada. To brzmi trochę, jak ograniczanie wolności. człowiek - zwłaszcza młody - zżyma się na wszelkie narzucone mu normy, które w jego mniemaniu niweczą jego wolność. Wróćmy jednak znów do prostych przykładów. Oto mody utalentowany muzyk, który mógłby swe nieprzeciętne talenty kompozytorskie lub wykonawcze doskonalić w konserwatorium, decyduje się robić “szybkie pieniądze” w restauracjach, przygrywając na weselnych uroczystościach. Czy poprzestaniemy na uznaniu, że jest to sprawa jego wolnego wyboru, czy te będziemy go namawiać, by doskonalił swój talent? Czy wyrzut “Marnujesz swe możliwości” nie ma tu sensu? Albo czy nie miałbym racji protestując przeciw przeniesieniu doskonałego rzemieślnika, typowej “złotej raczki”, do administracji, gdzie ma wykonywa pracę biurową, do której kompletnie się nie nadaje? Jaka jest podstawa tych moich protestów? Poznanie człowieka: jego możliwości, uzdolnień, ewentualnie także społecznego zapotrzebowania, któremu czyjś talent wychodzi naprzeciw.

            Natury ludzkiej nie trzeba więc traktować zbyt teoretycznie i ogólnikowo. Owszem, należy do niej to, iż człowiek jest istotą rozumną i wolną, powinien więc czynić mądry użytek z tego, czym wyrasta ponad wiat roślin i zwierząt. Ale w naszej czwartej tezie chodzi także o wykorzystanie tych skłonności i uzdolnień, które każdy człowiek w sobie nosi. Bez tego rozeznania siebie nasze akty wyboru będą wyglądać na wolne, faktycznie jednak będą to przypadki niewolniczego poddania się tym siłom, które owszem, w człowieku odgrywaj ważną rolę, ale które winny by poddane rozumnemu rozeznaniu człowieka. Człowiek może wykorzysta swą wolność poddając się pijaństwu, narkotykom, ideologii seksu, pysze - pytanie tylko, czy takie korzystanie z wolności sprzyja jego rozwojowi, czy odpowiada jego osobowym aspiracjom, czy nie redukuje go do stanu niewolnika własnych popędów. Gnoti seauton, woła  ojciec etyki, Sokrates, bez mała dwa i pół tysiąca lat temu. wołanie to do dziś jest aktualne, może nawet nabrało szczególnego znaczenia w kontekście dokonujących się i wciąż doskonalonych prób korekty ludzkiej natury. Co więc jest dla człowieka i jego rozwoju najważniejsze? Tak oto dochodzimy do piątej i ostatniej już tezy referatu:

 

            5. Miłość  wypełnieniem wolności.

            Wiem, że teza ta brzmi wręcz propagandowo. cóż na to poradzić? Odwołuję się do waszych własnych przeżyć i proszę o uczciwe rozeznanie swych doświadczeń i tęsknot, do nich bowiem chcę i jedynie do nich mogę się tu odwołać. Chodzi mi o to, że człowiek może wprawdzie cieszyć się wolnością i korzysta z niej w różny sposób, naprawdę jednak odkrywa jej sens - a ostatecznie sens całego swego życia - dopiero wtedy, gdy porwie go miłość . Pięknie ujmuje tę prawdę fragment Konstytucji Duszpasterskiej o Kościele w świecie współczesnym. “Człowiek - czytamy u końca p. 24 tego dokumentu - będąc jedynym na ziemi stworzeniem, którego Bóg chciał dla niego samego, nie może odnaleźć się w pełni inaczej, jak tylko poprzez bezinteresowny dar z siebie samego”. Ile w tym krótkim zdaniu (dokładniej: we fragmencie zdania) jest mądrości i prawdy! Najpierw ta, że człowiek jest jedynym stworzeniem, którego Bóg chciał dla niego samego: jako rozumna istota jest celem pragnie samego Boga i tylko tak winien być traktowany. Następnie zaś ta prawda, że nie odnajdzie się człowiek inaczej, jak poprzez dar z siebie samego - i to dar bezinteresowny, złożony ukochanej osobie. Człowiek jest nie tylko istotą rozumną i wolną. Jest też osobą, która dojrzewa jedynie poprzez odniesienie do innych osób - i to odniesienie przez miłość . nie ma innej drogi dojrzewania ludzkiej osoby, jak miłość. Póki człowiek jej nie dozna, póki się nie zakocha, póty pozostanie zamknięty we własnym światku, który będzie mu się wydawać wszystkim, bo nigdy z niego nie wyszedł. Moment zakochania jest niezmiernie ważny. Najpierw dlatego, że nie sposób go zaplanować. nie mogę sensownie powiedzie: “Dziś mam referat w Warszawie, jutro załatwię najpilniejsze sprawy w biurze, a pojutrze się zakocham”. Zakochanie jest wydarzeniem, którego nie można zaplanować. Jest odkryciem cudowności drugiej osoby, które wtedy jest naprawdę odkryciem, gdy zawiera w sobie element zaskoczenia. Powiada się niekiedy, że miłość jest ślepa. Bywa tak - tak, jak oślepia patrzenie wprost w Słońce. Ale jak Słońce oślepia nas swą wyjątkową jasnością, na którą nie są przygotowane nasze oczy, tak też zakochany nie ulega złudzeniu, gdy zachwyca się urokiem ukochanej osoby, lecz daje się oślepić  jej rzeczywistym urokiem. Człowiek jest naprawdę cudowny - i zakochany lepiej to widzi, niż inni, ponieważ miłość pozwala mu dostrzec to, co dla innych pozostaje zakryte. I pragnieniem zakochanego - największą tęsknotą jego wolności - jest żyć dla ukochanej osoby i z nią. nie jest to tylko doktryna chrześcijańska. Z właściwą sobie zwięzłością tę sam prawdę ujmowała formuła rzymskiej przysięgi małżeńskiej: Ubi tu Gaius, ego Gaja: “Gdzie ty, Gajusie, tam ja, Gaja”, gdzie ty - tam ja.

            A przecież miłość zakochania wzywa do jej ugruntowania, do oparcia jej na fundamencie woli, nie zaś tylko uczucia. Kard. Karol Wojtyła powiada w studium Miłość i odpowiedzialność, że chodzi o wprowadzenie miłości w miłość: o wprowadzenie miłości doznania (tego, co dzieje się w człowieku) w miłość jako akt odpowiedzialnego, wolnego wyboru: akt przejęcia wzajemnej odpowiedzialności za siebie, wspólnego budowania rodziny i domu (stąd tytuł książki, tłumaczonej na wiele języków jeszcze przed wyborem jej Autora na Stolicę Piotrową: Miłość i odpowiedzialność).

To paradoks, ale szczytem wolności jest jej przezwyciężenie przez miłość: miłość wierną, cierpliwą i łaskawą. Miłość, która nie szuka swego i nie pamięta złego, która wszystko znosi, we wszystkim pokłada nadzieję i wszystko przetrzyma, jak powiada św. Paweł Apostoł w znanym fragmencie Pierwszego Listu do Koryntian.

            Czy człowiek musi wejść na drogę takiej miłości? nie musi. człowiek jest wolny, nic nie musi. niech jednak wie, że tak miłość, jak i rezygnacja z niej kształtuje jego samego. W pięknej książce Khalila Gibrana Prorok znajdujemy taki tekst: “Gdy skinie na was miłość,  idźcie za nią, choć drogi jej strome są i twarde. A gdy otocz was jej skrzydła, poddajcie się im ochotnie, choć zrani was może miecz ukryty wpośród ich piór. A gdy przemówi do was, uwierzcie w nią, choć głos jej zwarzyć może wasze sny, jak wiatr północny, co szron kładzie na sady. Bowiem miłość jak wieńczy tak i krzyżuje. Jak wzrastać wam każe, tak i to co martwe odrzuca. [...] Wszystko to miłość z wami uczyni, abyście własnego serca poznali tajemnic, a wiedzy tej, Serca życia stali się cząstką. Lecz gdybyście w lęku, tylko spokoju i rozkoszy chcieli szukać w miłości, tedy lepiej wam, nagość swą osłoniwszy, zejść z wielkiego miłości klepiska, w bezbarwny i głuchy kraj, gdzie śmiać się będziecie, lecz nie w pełen śmiech, i płakać, lecz nie pełnią łez”[1].

            Nie nadużywałem dotąd, mam nadzieję, autorytetu Jana Pawła II, choć Szanowni słuchacze mogli tego oczekiwać po kimś, kto przybywa z Uniwersytetu, w którym obecny papież przez ćwierć wieku nauczał etyki; co więcej- po kimś, kto przybywa z tej właśnie Katedry. niech mi będzie więc wolno na koniec przywołać fragment pięknego “Listu do Młodych całego świata”, który Ojciec Święty napisał w 1985 roku, ogłoszonym przez ONZ Międzynarodowym Rokiem Młodzieży. Papież pisał tak: “Dzisiaj [...] usiłuje się narzucić środowiskom, a nawet całym społeczeństwom, model, który sam siebie ogłasza ‘postępowym’ i ‘nowoczesnym’. nie zauważa się przy tym, że w tym modelu - człowiek, a chyba zwłaszcza Kobieta, z podmiotu zamienia się w przedmiot (przedmiot swoistej manipulacji), a cała wielka treść miłości zostaje zredukowana do ‘użycia’, które - choćby nawet było dwustronne - nie przestaje być w swej istocie egoistyczne. Wreszcie - dziecko: owoc i nowe wcielenie miłości dwojga, coraz bardziej staje się ‘uciążliwym dodatkiem’. Cywilizacja materialistyczna i konsumpcyjna wdziera się w cały ten wspaniały całokształt miłości małżeńskiej i rodzicielskiej i ogołaca go z owej dogłębnie ludzkiej treści, która od początku została przeniknięta Boskim również znamieniem i refleksem. Drodzy młodzi Przyjaciele! - woła  Papież - nie pozwólcie sobie odebrać tego bogactwa! Nie wpisujcie w projekt Waszego życia treści zniekształconej, zubożałej i zafałszowanej: miłość ‘współweseli się z prawdą’. Szukajcie tej prawdy tam, gdzie ona rzeczywiście się znajduje! jeśli trzeba, bądźcie gotowi i pod prąd obiegowych poglądów i rozpropagowanych haseł! Nie lękajcie się miłości, która stawia człowiekowi wymagania”[2].

                                                                          * * *

            Tak oto podeszliśmy pod próg polityki prorodzinnej, jej wyzwań. W pewnym sensie zadany mi temat - Wolność wyboru - wyprzedza szczegółowe zagadnienia związane z rodziną i jej przyszłością w Polsce. Ale warto też na koniec do tego progu wróci, ze rozumienie wolności może bowiem szczególnie dotkliwie zranić lub wręcz zniszczyć miłość i rodzinę. Trud budowania rodziny będzie tylko trudem, udręką bez ekstazy, jeśli jego podstawą nie będzie wolnym aktem wybrana miłość.


 

     [1] K. Gibran, Prorok, tłum. W. Dynowska, Cedr i Orzeł, Madras 1954, s. 8-10.

     [2] Jan Paweł II, List Apostolski z okazji Międzynarodowego Roku Młodzieży, Pallottinum, Warszawa 1958, p. 10.




Dokumenty

© Departament Spraw Rodziny